poniedziałek, 23 maja 2016

Sens życia cz.7

A więc to taka jest miłość? Myślisz o tej osobie 24h na dobę i nie możesz przestać? Ciągle wyobrażam sobie jej uśmiech i to jak słodko wymawia moje imię. W końcu poznałem to uczucie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę miał taki zaszczyt. Cały nerwowy chodziłem po pokoju. O spaniu nawet nie myślałem. Czułem, że zaraz eksploduję z nadmiaru emocji, więc postanowiłem wyjść. Zszedłem na dół. Zamówiłem herbatę. W barze nie było nikogo. Ale nie dziwiłem się. Dochodziła 23:25. Szybko wypiłem napój i poszedłem się przejść. Podczas spaceru myślałem o tym co się u mnie zmieniło. Zacząłem pozytywnie myśleć przy niej. Nareszcie odnalazłem sens życia. Rozpromieniony i szczęśliwy na swój sposób musiałem się z kimś o tym podzielić. W całym moim życiu miałem tylko jedną osobę, a był nią Paul. Zapukałem do jego drzwi, ale niczego nie usłyszałem. Ponowiłem próbę i wszedłem bez ostrzeżenia. W pokoju było ciemno. Praktycznie paliła się tylko jedna lampa. Przyjaciel siedział przy stole z kieliszkiem wódki, a naprzeciw niego jakaś kobieta. Podszedłem bliżej. Dopiero teraz ją rozpoznałem. To była Kate.
- Kogo widzą moje oczy! - Paul zabełkotał i próbował wstać, ale ponownie upadł na fotel.
Obserwowałem uważnie dziewczynę. Była w lepszym stanie niż jej towarzysz. A właściwie co ona tutaj robi?
- David! Jaka szkoda, że nie możesz pić z nami... - przyznał z uśmiechem i pokazał na butelkę, która była prawie pusta.
- Widzę, że się dobrze bawicie. - prychnąłem.
- Jakżeby inaczej. - Paul przechylił kieliszek i wypił zawartość.

W międzyczasie Kate wstała od stołu i stanęła za mną. Pociągnęła mnie za sobą.
- Myślę, że powinieneś zareagować … - pokazała oczami na mojego przyjaciela.
- Zareagować? - syknąłem, a ona pokiwała głową. - Nie przeze mnie jest w takim stanie. - odparłem.
- Jak przyszłam to już połowę miał wypitą … - zaczęła się tłumaczyć, pokazując na pustą butelkę.
- I zamiast mu to zabrać, dolałaś oliwy do ognia. - wywróciłem oczami.
- Coś w tym stylu... - uśmiechnęła się do mnie. - Chyba lepiej tak przyjął coś do wiadomości...
- Co takiego? - zapytałem przerażony.
- David! Mój kochany przyjacielu! - Paul zaczął do mnie wędrować. Przytrzymałem go i gdy chciałem wypytać Kate o szczegóły, zorientowałem się, że jej już nie ma.
- Nieźle. Ciekawe co cię tak wkurzyło, że tyle wypiłeś? - zaśmiałem się i podprowadziłem go do łóżka.
- Ta kobieta, z którą piłem. - odparł, a ja poczułem gulę w gardle.
- Kate? - zapytałem. - Ona jest bardzo miła.
- I uparta. - odparł, ściągając buty.
- Co masz na myśli?
- Zaprosiłem ją na kolację. - odparł, a ja nie mogłem zaczerpnąć tchu. O czym on bredził?
- I? - zapytałem, gdy przez dłuższy czas milczał.
- I nic z tego. - odparł i upadł na łóżko.
Nachyliłem się ku niemu i pacnąłem go w policzek. Podziałało.
- Czego chcesz? - zapytał.
- Co ci powiedziała?
- Że kocha innego. - odparł, a w mojej głowie pojawił się obrazek dzisiejszej rozmowy.

I wszystko zaczęło się układać w całość. Kolacja, telefony i kłótnia. To wszystko było takie klarowne. Cały mój optymizm uleciał daleko hen. Co miałem zrobić?
- Byłeś tam … - wydusiłem to z siebie.
- Gdzie? - zapytał zdezorientowany.
- W tej pieprzonej restauracji. Kate czekała na ciebie. - mówiłem tak szybko, że sam nie nadążałem.
- Tak. - odparł, a ja chwyciłem się za głowę.
Wstałem i zacząłem chodzić po pokoju. Jak mógł mi to zrobić? Przecież to mój przyjaciel! Jedyny jakiego mam, a raczej miałem!
- Co ci jest? - zaśmiał się, bacznie mnie obserwując. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ta brunetka zawróciła ci w głowie? - zaczął rechotać jak żaba. Bez zastanowienia znalazłem się nad nim i przycisnąłem dłonią jego szyję do materacu. Drugą trzymałem w pełnej gotowości w powietrzu.
- Nie kpij ze mnie. - warknąłem.

Spoglądałem w jego przerażone oczy. Nie rozumiał tego, ale ja też nie pojmowałem co się ze mną działo.
- Ona kocha innego. - powtórzył.
Puściłem go. Ostatni raz spojrzałem na niego i opuściłem pokój. Tego wieczoru po raz pierwszy od mojej terapii zszedłem na dół do baru. Musiałem o tym zapomnieć. Jedynym sposobem był alkohol.
***
Od samego rana Kate z Paulem próbowali dostać się do mojego pokoju. Ale ja nie chciałem nikogo widzieć. Jeszcze nie zdążyłem oswoić się z tą sytuacją, a kac po wczorajszej nocy nie pozwolił mi na to. Doskonale wiedziałem o co im chodzi. Nie chcieli wyjaśnić tego co wczoraj zaszło, a raczej zależało im na tym abym pojawił się na dzisiejszym bankiecie promującym nasz film. A ja miałem to wszystko głęboko gdzieś. Dopiero popołudniu wszystko się uciszyło. Dzwonienie, pukanie i skamlenie pod drzwiami przemieniło się w głuchą ciszę. W końcu miałem święty spokój.
- David? - usłyszałem głos Kiry.
- Nie ma mnie. - odparłem, zakrywając się poduszką.
- To czemu się odzywasz, gamoniu? - zapytała, a ja zaśmiałem się sam do siebie. Nie wiem dlaczego otworzyłem jej drzwi i wpuściłem ją do środka. To była ostatnia osoba, z którą chciałbym teraz przebywać.
- Wiem co to złamane serce … - usiadła naprzeciwko mnie.
- Wal się. - rzuciłem w nią poduszką.
- I znów to robisz. - jakbym słyszał Kate.
- A niby co takiego? - zakpiłem, chociaż znałem tę gadkę doskonale.
- Uciekasz. Uciekasz przed problemem. - pokazała na mnie palcem.
- To ja jestem problemem. Nie widzisz tego? Gdziekolwiek się pojawię, wszystko się psuje. A to co się stało wczoraj … - zaczerpnąłem powietrza. - Nie widzę rozwiązania tej sytuacji, więc schodzę z pola bitwy. - odparłem tak szybko jak mogłem i zasłoniłem się poduszką.
- No tak … - zakpiła ze mnie. - Tylko to potrafisz.
- A co mam zrobić? Co?! - wrzasnąłem. - Biegać z kwiatami za nią i błagać by mnie zechciała? Nie jestem typem takiego faceta.
- Kochasz ją? - zapytała.
- Ja nie wiem co to znaczy kogoś kochać. - przyznałem cicho.
- Myślę, że wiesz … - spojrzałem na nią. - Poczułeś to, gdy na nią spojrzałeś. Facet niezakochany tak się nie zachowuje. - uśmiechnęła się. - Jesteś wściekły, bo poszła na randkę z twoim najlepszym kumplem i masz prawo do tego. Ale bądź mądrzejszy. Pokaż im dzisiaj, że masz się dobrze... - pocieszała mnie i zachęcała do walki.
- Kira, ja nie widzę w tym sensu... - przyznałem z rozpaczą w głosie. - Jestem nikim. Ona mnie nie zechce, chyba, że z litości. - powiedziałem cicho.
- Jest sens w tym wszystkim. I ty go znasz – ona jest twoim sensem życia. Więc ruszaj swój tyłek i zapieprzaj. - podniosła mnie z krzesła. - Zakładaj garniak i dajesz. - zaśmiała się.

Posłuchałem ją. Przy pomocy Kiry wyszykowałem się na bankiet. Założyłem jeden z najlepszych moich garniturów, uczesałem włosy i ogoliłem się. Gdy spojrzałem w lustro, nie mogłem się nadziwić. To byłem ja.
- Dzięki, Kira. - powiedziałem do dziewczyny.
- Dobra, dobra. Idź już. Kobiety nie lubią czekać. - poklepała mnie po tyłku i wyszliśmy na zewnątrz.

*
Sala bankietowa pękała w szwach. Ludzie z show biznesu przyodziali najlepsze ciuchy i kotłowali się przy stołach z jedzeniem. Kelnerzy nie byli w stanie nadążyć z roznoszeniem i przyjmowaniem zamówień. Rozglądałem się po pomieszczeniu. Nawet ładnie nam to wyszło. Usiadłem w wyznaczonym miejscu. Kira biegała za następną rolą i dlatego podlizywała się kolejnemu producentowi, a ja zostałem sam. W końcu zapanowała cisza. Olivier wygłosił swoją przemowę, którą zapewne układał od początku produkcji. Ale jak to on. Musi być „perfekcyjnie”. Kiedy zakończył, na sali zaczął panować hałas i poruszenie. Ludzie na nowo zaczęli rozchodzić się i tworzyć tak zwane grupki, w których jak zawsze nie było dla mnie miejsca. Siedzenie przy stole zaczynało działać mi na nerwy, więc poderwałem się i zacząłem chodzić po sali. Miałem nadzieję, że zobaczę Kate. Chciałem z nią porozmawiać. Ale pewnie ten kretyn powiedział jej już jak się wczoraj zachowałem. No proszę! O wilku mowa.
- Nie sądziłem, że przyjdziesz. - powiedział Paul do mnie, mrugając do jakieś laski, że chce zostać sam.
- W końcu to ja grałem główną rolę. - odparłem.
- No tak. - przyznał.
- Szybko się pocieszyłeś... - musiałem mu to wygarnąć.
- O czym mówisz? - zapytał zdezorientowany.
- Ta dziewczyna. - pokazałem na nią oczami.
- Liza? - zapytał. - Przemiła dziewczyna. - odparł.
- Nie działaj mi na nerwy. - warknąłem.
- Bo co? Będziesz chciał mi znowu przyłożyć, jak wczoraj? Myślisz, że nie pamiętam, co się tam działo? - zapytał, a ja zacisnąłem pięści. - Moja rada dla ciebie: opanuj się.
- Mam gdzieś te twoje rady! - i gdy chciałem go przybić do ściany, poczułem, że ktoś mnie łapie za garnitur.
- Panowie, panowie … - Olivier był bardzo spokojny. - Chyba nie chcecie mi zepsuć bankietu, co? - zwrócił się do mnie. Wyrwałem się z jego uścisku i poprawiłem garnitur.
- Przepraszamy. - odparł za mnie Paul, a ja zmierzyłem go wzrokiem.

Czułem, że mój gniew na nowo powróci. Olivier miał rację. Przynajmniej z szacunku do niego musiałem zapanować nad sobą. W tym celu opuściłem salę i udałem się na zewnątrz. Zazwyczaj w takich sytuacjach sięgałem po fajkę, ale nie paliłem od wielu lat. I tak wczoraj przekroczyłem granicę. Alkohol to nie było dobre rozwiązanie. Żałowałem tego. Na dworze było chłodno. Całe szczęście, że śnieg przestał padać. Zacząłem chodzić w kółko, próbując uspokoić moje myśli. Ale czy to pomagało? Im bardziej główkowałem, tym bardziej nie widziałem w tym wszystkim sensu.
- Zostaw mnie! - usłyszałem głos Kate. Bacznym wzrokiem szukałem jej w ciemnościach, ale nigdzie nie widziałem. Może tracę już zmysły? - Puszczaj! - dopiero teraz ją zauważyłem. Szarpała się z jakimś kolesiem przy Mercedesie. Podbiegłem do niej.
- Zostaw ją. - odparłem stanowczym głosem.
- A pan to kto? - zapytał nieznajomy.
- David, proszę, nie wtrącaj się. - błagała mnie Kate, która siłowała się z mężczyzną.
- Powiedziałem, zostaw ją. - warknąłem.
- Zaraz, zaraz … czy to nie ten David, o którym tak wiele słyszałem? Oh Kate, czemu nie powiedziałaś, że to on? - czułem, że ten gościu ma kuku na muniu.
- Dosyć tego. - moja cierpliwość się skończyła i kopnąłem go w brzuch. Chłopak puścił Kate, która upadała na ziemię. Kątem oka zobaczyłem, czy nic jej nie jest. Chyba nic się nie stało. Gościu powoli zbierał się do ataku. Wyprostował się i zaczął śmiać mi się w twarz.
- Ty przynajmniej nie boisz się ze mną bić, a nie jak ten w tej restauracji. - zdębiałem. O czym on gadał? - Jak on miał... A no tak, Paul … - zaśmiał się.
- Kim ty jesteś? - zapytałem.
- Kate ci jeszcze o mnie nie wspomniała? Jej chłopakiem. - spojrzał na nią.
- Nigdy! - krzyknęła. Poczułem, że chowa się za mną.
I dopiero wtedy zrozumiałem. To przez niego wypiła całą butelkę whisky. Przede mną stał jej ex, który ją okłamał i ma dziecko z inną. Czego on chciał?
- Chyba wyraźnie ci powiedziała, że ma cię dość. - powiedziałem groźniej, ale widocznie nie podziałało.
- Czyżby? - zapytał.

Jego gadka doprowadziła do tego, że rzuciłem się na niego. Uderzałem z całych sił, a po moim policzku zaczęła spływać krew. Mój umysł powrócił do tamtego dnia, gdy zobaczyłem Kate na tarasie w ten zimowy wieczór. I dopiero teraz uświadomiłem sobie, że przede mną była kobieta zraniona, nigdy niekochana. Pamiętam co chciałem wtedy zrobić. Zbić tego gościa na kwaśne jabłko. Za każdą jej łzę i smutek w jej sercu. Dzisiaj miałem okazję tego dokonać. Z rozmyślań wyrwała mnie syrena policji. Funkcjonariusze szybko znaleźli się koło nas i rozdzielili. Idąc do radiowozu widziałem Oliviera. Żałowałem, że tak się stało. Nie chciałem mu zepsuć bankietu. Gdzieś za nim był widoczny Paul. Dzwonił przez komórkę. Gdy miałem wsiadać do wozu, wtedy ją ujrzałem. Przepychała się przez tłum. Krzyczała ile miała sił w płucach. Uśmiechnąłem się do niej.
- Mój sens życia. - powiedziałem sam do siebie.
Policjant wepchnął mnie do środka i odjechaliśmy.

Kolejna część "Sensu życia". Powoli zmierzamy ku końcowi. Już chyba wiecie, dlaczego to opowiadanie ma taki tytuł. :) W.x

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz