piątek, 26 lutego 2016

Sens życia cz.3

Nie mogłem spać przez pół nocy. Wyobrażałem sobie jak Kate wymawia moje nazwisko. Co w tym takiego było, że kolana mi miękły na te słowa? Przecież to tylko moje nazwisko. A ona jest zwykłą asystentką. Ma obowiązek się do mnie tak zwracać. Dopiero nad ranem zasnąłem głębokim snem.
- Paul, jeśli go nie obudzisz, wszyscy będziemy mieli problemy. A już ja na pewno.- Kate musiała stać pod moimi drzwiami. Jej głos był bardzo zdenerwowany, ale nawet nie miałem siły by otworzyć oczu. W ciszy i w nadziei czekałem aż powie moje nazwisko.
- Nie jestem samobójcą. Chcę jeszcze żyć. - odparł mój przyjaciel, który widocznie był obok niej.
- Za pół godziny zaczyna się nagranie. Jeżeli David nie wstanie to będę miała problemy. - słyszałem jak stuka obcasami w podłogę, wystukując pewien rytm, który mnie hipnotyzował.
- Kochanie nie wiem co ci poradzić. - otworzyłem oczy i je przetarłem. Czy on do niej powiedział „kochanie”? Czy ja o czymś nie wiem? Wstałem z łóżka i szybko się ubrałem. Natychmiast otworzyłem drzwi, ale zastałem pod nimi tylko Kate.
- Dzięki Bogu, że pan już wstał. - odetchnęła z ulgą.
- Jak ktoś gada pod moim drzwiami i flirtuje to myślisz, że potrafię spać? - uniosłem do góry brew.
Poczułem, że na jej policzki wkradł się rumieniec. Czyli to prawda. Coś jest na rzeczy. Przypatrzyłem się jej uważnie. Skupiłem uwagę na jej włosach, zaplecionych w warkocz i sukienkę, która ledwo zakrywała kolana. Dlaczego tak na nią patrzę?
- Pańska kawa. - podała mi kubek i jakąś paczuszkę. - Miłego dnia. - powiedziała szybko i odeszła.
Zostałem sam. Z kawą i czymś słodkim, ale bez jej słodkich słów.
***
Cały dzień spędziłem na planie. Olivier był w swoim żywiole i jak co dzień powtarzaliśmy sceny jedna za drugą. Podczas krótkich przerw wodziłem wzrokiem po obsadzie, ale nigdzie jej nie widziałem. A powinna tu być! Jest moją pieprzoną asystentką!
- Jesteś zbyt rozkojarzony. - usłyszałem głos Kiry. Kira Legends – jedna z najlepszych aktorek młodego pokolenia. Wielokrotnie zachwycała swoim urokiem i wdziękiem w różnych serialach komediowych i nie tylko. Była młodsza ode mnie o dwa lata, ale charakterek miała mocny.
- Możesz zająć się swoją osobą? Jesteś w tym dobra. - chciałem by zostawiła mnie w spokoju.
- Dziwne. Kiedyś myślałam, że nie jesteś takim gburem. - zaśmiała się, a ja spojrzałem na nią.
- O co ci chodzi? - zapytałem.
- Ty i ja – kolacja dziś wieczorem. - uśmiechnęła się szeroko.
- Przepraszam, ale że co powiedziałaś? - zdębiałem.
- Zaproponowałam ci wspólną kolację. - wytłumaczyła.
- Chyba w twoim śnie. - zakpiłem.
Całe szczęście, że Olivier zaczął kręcić następną scenę. Bałem się, że ta sytuacja może się wymknąć spod kontroli. Dobrze się stało.
W garderobie przebrałem się i czekałem na mój lunch. Znowu się spóźnia! Usiadłem w fotelu i nagle ktoś zapukał. Serce mi przyspieszyło. Nareszcie!
- Wejść! - krzyknąłem.
Ale ku mojemu zdziwieniu zamiast Kate, ujrzałem Paula. Stanął przede mną z tacą z posiłkiem.
- Przyniosłem ci jedzenie. - położył przede mną posiłek.
Gdzie Kate? - zapytałem.
Nie odpowiedział nic. Rozejrzał się po pokoju i skupił wzrok na mnie.
- Nie będzie mnie dzisiaj wieczorem. - przyznał. - Olivier kazał ci przekazać, że jak nie masz planów na dzisiaj,to chętnie zagospodaruje ci ten czas. - uśmiechnął się.
Co? Nie ma mowy. Nie będę gadał z Olivierem o kolejnych scenach w tym filmie. To robię podczas mojej pracy, a nie w czasie wolnym. Poza tym ten człowiek jest bardzo nudny. Pewnie przy pierwszym razie by mnie wyprowadził z równowagi, a to by się skończyło źle. Bardzo źle.
- Mogę do ciebie dołączyć? - zapytałem z nadzieją, że jak zawsze powie „jasne”.
- Wybacz, ale nie tym razem. - jego cichy uśmiech zdradzał mi, że nie jestem tam mile widziany. Pewnie zaprosił kolejną naiwną na kolację we dwoje. Jak zawsze. - Ale z tego co wiem to Kira jest wolna. - mrugnął do mnie.
- Chyba mi nie sugerujesz …
- Jest wschodzącą gwiazdą. Może dzięki temu odzyskasz reputację. - próbował mnie przekonać. - Jedna randka ci nie zaszkodzi.
- To nie będzie randka. - odparłem oschle.
- Kolacja. Jak wolisz. - podszedł do drzwi i obrócił się w moją stronę jeszcze raz. - Przemyśl to.
Przyjaciel opuścił moją garderobę. Jeżeli zostanę to będę musiał słuchać Oliviera, co zupełnie odpada. Nawet nie chcę o tym myśleć. Z drugiej strony wyjście z Kirą też może źle się skończyć. A co jeśli on ma rację? Jeżeli jej osoba pomoże mi odbudować reputację? To może pozytywnie wypłynąć na mnie i moją samoocenę. Nie zastanawiając się dłużej wziąłem telefon do ręki i zgodziłem się na wspólny wypad.
***
Przypuszczałem, że Kira wybierze restaurację godną jej osoby, ale nie ma co narzekać. Faceci w garniturach, w koszulach wyprasowanych i zapiętych po samą szyję guzikach – to nie dla mnie. Z trudem ubrałem jedną z moich koszul, odpowiednich na takie spotkania. Ale nie czułem się dobrze. Usiadłem naprzeciwko Kiry i przyglądałem się jej sukience. Wyglądała w niej bardzo niekorzystnie. Chciałem o tym powiedzieć, ale ugryzłem się w język. Zamówiła coś, a ja przytaknąłem. Właściwie to ona cały czas nadawała o swoim kocie, który jest taki słodki, że idzie zwymiotować na samą myśl. Kiedy ona oddawała się swoim rozważaniom nad tym w co musi ubrać tego kota, ja rozglądałem się po sali. Same szychy siedziały wokół mnie. Coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że Olivier byłby lepszą opcją.
- Poproszę. - Kira uśmiechnęła się do kelnera, który właśnie nalał jej wina do kieliszka.
Chłopak podszedł do mnie, ale szybko zasłoniłem dłonią naczynie. Obsługa zrozumiała i zostawiła mnie w spokoju, ale moja towarzyszka musiała jakoś to skomentować.
- Nie pijesz? - zapytała, próbując przekroić jakieś wymyślne mięso, które smakowało jak ten kot, o którym mówiła.
- Nie. - odparłem.
- Zadziwiasz mnie i to mnie kręci. - przyznała, a ja czekałem na jej kolejny monolog.
Ale zamiast mówić o mnie, zaczęła nadawać o sobie. Poczułem się przytłoczony jej osobą i wstałem od stołu. Niezręcznie wytłumaczyłem, że idę do WC. Jak na tak ekskluzywną restaurację, kolejka była zbyt duża. Dzięki temu mogłem odpocząć od Kiry. Dzięki Bogu!
Tak właściwie to nie chciałem wracać. Mogłem tam zostać i uciec przez okno. Nieśmiało wyjrzałem zza drzwi. Kira nadal siedziała przy tym pieprzonym stoliku. Czemu sobie nie pójdzie? Mam dość! Policzyłem do dziesięciu i stanowczym krokiem ruszyłem w kierunku aktorki. Jak na złość musiałem kogoś potrącić. Obróciłem się i zobaczyłem dziewczynę na podłodze.
- Kate? - zapytałem ze zdziwieniem.
- Panie Ricard. - spojrzała na mnie, a mnie ugięły się kolana. Jej usta wypowiedziały coś co przyprawia mnie o zawał serca. Wpatrywałem się w nią z rozmarzeniem w oczach. Mógłbym to robić w nieskończoność, ale ona wyciągnęła do mnie dłoń. Zdezorientowany zacząłem rozglądać się po sali. O co jej chodzi? - Pomoże mi pan wstać? - sprecyzowała.
Ale gamoń ze mnie! Nachyliłem się ku niej i pomogłem. Otrzepała się i uśmiechnęła. Właściwie to powinienem był ją przeprosić, ale niezbyt dobrze wychodziło mi to. Nie chciałem się jeszcze bardziej skompromitować, tym bardziej, że jestem już idiotą w jej oczach.
- Dziękuję. - odparła.
Wzruszyłem ramionami. Kira zaczęła do mnie machać. Pewnie widziała całą sytuację. No nie... Znowu będzie miała temat do plotek.
- To pańska dziewczyna? - zapytała.
- Co? - zdezorientowany spojrzałem, w którym kierunku patrzy.
- Kira, prawda? - zapytała z uśmiechem.
- Nie twój interes. - warknąłem. Co ja zrobiłem? - To znaczy : nie mam dziewczyny. A to jest tylko zwykła kolacja. - Dlaczego się jej tłumaczę?
- Rozumiem. - poczułem, że sprawiłem jej przykrość. Nie pierwszy raz. Chyba tylko to potrafię robić.
Nie chciałem się pogrążać i w zamyśleniu poszedłem do Kiry. Usiadłem i wzrokiem obserwowałem Kate jak na kogoś czekała. Jej obcisła czerwona sukienka nie mogła się równać z niczym innym. Wyglądała jak cudo. Jak taki cukiereczek, którego można schrupać od razu. Gdybym był na miejscu tej osoby na którą czeka, pewnie bym się nie spóźnił. Jak można nie być punktualnym dla takiej dziewczyny?
- Kim ona jest? - zapytała Kira, spoglądając w tym samym kierunku co ja.
- Nikim. - odparłem, odwracając niechętnie wzrok od Kate.
- Przecież widzę, że coś znaczy. Odkąd wróciłeś z toalety jesteś nieobecny i patrzysz tylko na nią.
- Wydaje ci się. - próbowałem ukrócić tą katorgę. Ale ona była nieugięta.
- Zakochałeś się. - zaśmiała się.
- Ja się nie zakochuję. - odparłem z głupim uśmiechem. Właśnie kończyłem jeść kotleta – kota.
- Szkoda, że ona ma już innego. - przyznała, a ja upuściłem widelec na ziemię.
Podniosłem go szybko i odłożyłem na bok. Spojrzałem na miejsce, gdzie Kate przed chwilą stała. Nie było już jej. Odetchnąłem z ulgą i poprosiłem o nową parę sztućców. Na całe szczęście aktorka zaczęła kolejny monolog o swojej karierze, a ja mogłem ze spokojem zjeść. Po skończonej kolacji zapłaciłem. Kira stwierdziła, że wraca do hotelu, a ja chciałem się przejść. Założyłem płaszcz i czapkę. Gdy chciałem wyjść z lokalu, ktoś chwycił mnie za rękę. Był to Paul.
- Nie myślałem, że wybierzesz taką restaurację. - przyjaciel spojrzał na moje ubranie.
- Wiesz, że to nie ja. - odparłem obojętnie.
- Jeszcze raz cię przepraszam, że tak to wyszło. - zaczął tłumaczyć.
- Nic nie szkodzi. - wzruszyłem ramionami. Czułem, że ta rozmowa się nie klei.
Stałem z rękami w kieszeniach. Byłem przygotowany by opuścić to miejsce samotnie. Jednak coś mnie trzymało tutaj. Czerwony cukiereczek. Gdzie jest?
- Lecę. Trzymaj się stary. - poklepał mnie po ramieniu i poszedł. 
Rozejrzałem się po raz ostatni po sali. Wróciłem do hotelu.
***

Spodziewajcie się niedługo niespodzianki. W. x

piątek, 19 lutego 2016

Sens życia cz.2

Stałem i czekałem aż reżyser podejmie decyzję, czy będziemy powtarzać to ujęcie. Cholera, ile można kręcić jedną scenę? Zacząłem się wściekać. Nerwowo patrzyłem na Oliviera i miałem nadzieję, że zaraz z jego ust usłyszę zbawienne słowa, które sprawią, że będziemy mogli przejść dalej lub skończyć. Jednak on zwlekał. Sprawdzał każdy szczegół i detal. Już taki był. Ale z drugiej strony nie dziwiłem mu się. Kręcenie filmu, gdzie akcja odbywała się w latach dwudziestych, jest sporym wyzwaniem. Wszystko musi być idealne, w przeciwnym razie film straci swój klimat.
- Myślę, że niczego nie pominąłem. - powiedział do operatora, a ja zacząłem mieć nadzieję, że produkcja zaraz ruszy dalej.
- Przepraszam, przepraszam … - przez tłum ludzi zaczęła przeciskać się kierowniczka produkcji. Miała w dłoni jakieś papiery. Nachyliła się ku Olivierowi i coś mu powiedziała.
- Ale że teraz? - zapytał oburzony.
- Tak. Przecież sam mówiłeś. - odparła.
- Nie miałem zielonego pojęcia, że będziemy musieli to tyle razy powtarzać. - powiedział. zdegustowany. - Nie mogłem tego przewidzieć. - dodał.
- Przynajmniej to przejrzyj. - prosiła.
- Czytałaś to? - zapytał ją.
- Tak. - przekartkowała plik dokumentów.
- Nadaje się? - zapytał z uniesionymi brwiami do góry.
- Raczej tak. - odparła.
- To podpisz umowę i sprawa zakończona. - uśmiechnął się do niej i podszedł do scenarzysty.
Rzadko kiedy ktoś przerywał nagranie taką głupią sprawą. Przynajmniej myślałem, że to głupia sprawa. Po skończonym ujęciu udałem się do garderoby. Marzyłem o dobrym lunchu, który zamówiłem dziś rano. Miałem nadzieję, że zaraz ktoś mi go przyniesie. W międzyczasie postanowiłem położyć się. Wziąłem piłkę do ręki i zacząłem sobie ją rzucać. Nie wiem ile czasu upłynęło, ale mój brzuch mówił, że wystarczająco dużo. Na korytarzu usłyszałem śmiech Paula i jakieś kobiety. „ Pewnie znowu podrywa jakąś asystentkę” - pomyślałem i lekko wychyliłem się zza drzwi. Nie widziałem z kim rozmawia. A zresztą. Po co mi to wiedzieć? Usiadłem ponownie i spojrzałem na zegarek. Cholery idzie dostać!
W końcu usłyszałem zbawienne pukanie do drzwi. Zaczęła mi ślinka ciec.
- Wejść! - krzyknąłem.
- Panie Ricard, przepraszam bardzo za spóźnienie, ale były korki na mieście … - kobieta, która weszła do środka zaczęła się tłumaczyć, aż nagle przerwała.
Nasze oczy się spotkały. No nie! To była ta dziewczyna co mnie dzisiaj rano przewróciła. Jednak jej ubiór był inny. Miała na sobie białą koszulę, która idealnie podkreślała talię. Włosy związała w kok. A zamiast spódnicy ubrała spodnie. Położyła paczuszkę z jedzeniem na stole.
- Pracujesz tutaj? - zmierzyłem ją wzrokiem.
- Od dzisiaj. - przyznała.
- Jakoś życie Ci się nie zawaliło … - odparłem, otwierając moje zamówienie.
Od rana marzyłem o włoskim makaronie z sosem bolońskim, zapiekanym serem. Nie zważając na to, że jeszcze tu ona jest, zacząłem jeść. Gdy włożyłem makaron do ust, zesztywniałem. Rzuciłem sztućcem o talerz i spojrzałem na nią.
- Żartujesz sobie?! - zapytałem z gniewem w głosie.
Była bardzo zdezorientowana. Stała i czekała co mam do powiedzenia. A miałem tego dużo...
- Najpierw kawa, teraz to … - pokazałem na danie, które przyniosła.
- Coś nie tak? - zapytała cicho.
- Bardzo nie tak. Jest zimne! Jak mam do cholery to zjeść? - czekałem na odpowiedź.
- Przepraszam. - uniosłem dłoń by przestała mówić.
- Jeżeli masz jakieś bardzo dobre wytłumaczenie to słucham. - założyłem ręce na piersi i się gorzko uśmiechnąłem.
- Po drodze zatrzymał mnie Paul …
- Paul? - uniosłem do góry brwi.
- Tak. Wdaliśmy się w miłą pogawędkę. - zaczęła skubać skórki od paznokci.
- Pogawędkę. Kiedy ja tutaj głodowałem. - zaśmiałem się gorzko.
- Bez urazy, ale jakbyś głodował to byś to od razu zjadł. - odparła.
- Radzę ci nie zadzierać ze mną. - wstałem i podszedłem do niej.
Poczułem, że jej pewność, która przed chwilą jeszcze była, uleciała w nieznane. Głowę miała spuszczoną w dół. Oznaczało to, że się mnie boi. Czy tego chciałem? Co prawda nie potrafiłem się kontrolować z moimi atakami złości. Ale to mnie nie usprawiedliwia by unosić na nią głos. Musiałem jakoś załagodzić sytuację.
- Myślę, że więcej razy nie popełnisz takiego błędu. - powiedziałem stonowanym tonem.
- Oczywiście, panie Ricard. - odparła cicho.
Gdy to powiedziała poczułem delikatne ciepło na sercu. W moim życiu słyszałem wiele razy jak ktoś wypowiada moje nazwisko. Ale z jej ust to brzmiało zupełnie inaczej.
- Czy mogę już wrócić do swoich obowiązków? - zapytała.
- Tak. - odparłem niechętnie, mając nadzieję, że znowu powie moje nazwisko.
Ale tak się nie stało. Od razu opuściła pomieszczenie, a ja zostałem sam. Z żalem usiadłem i zacząłem jeść moje jedzenie. Nawet nie było takie złe. Właściwie to nie wiem, dlaczego na nią nawrzeszczałem. Dokończyłem w spokoju jeść i wróciłem do pracy.
***
- Jak tam Olivier? - zażartował Mike, gdy wszedłem do hotelowego baru.
- Jak zawsze sama perfekcja. - odpowiedziałem żartobliwie.
Dosiadłem się do niego i do Paula. Obaj mieli przed sobą szklankę wódki z colą. Nie przeszkadzało mi to. Poprosiłem o wodę i w milczeniu przysłuchiwałem się ich rozmowie.
- To był długi i męczący dzień. - przyznał Michael.
- Dzięki Bogu,że zatrudnili nową asystentkę. - odparł z uśmiechem Paul, a ja przyjrzałem mu się uważniej. - Jest bardzo miła i odpowiedzialna. - dodał.
- Spóźnia się. - powiedziałem sam do siebie, ale chłopcy musieli to usłyszeć.
- Kate jest punktualną osobą. Pracowałem z nią przez pół dnia. Zrobiła więcej niż niejeden w naszej ekipie. - Paul zaczął ją bronić.
- Kate? - a więc to tak ma na imię. Uśmiechnąłem się do szklanki z wodą.
- Myślałem, że ją poznałeś. Poszła zanieść ci jedzenie. - powiedział, a mój uśmiech zniknął z twarzy.
- Rzeczywiście. Była przez moment … - specjalnie przedłużałem słowa. - Mówiła coś o mnie?
- Nie. - odparł Paul i zaczął gawędzić z Mikem o planach na przerwę zimową.
Nie chciało mi się słuchać o kolejnym romantycznym wypadzie Michaela i jego żony, który zaplanowali sobie w przyszły weekend. Dlatego dopiłem wodę i wstałem. Poszedłem na swoje piętro i stanąłem przed wejściem do pokoju. Gdy już miałem otworzyć, usłyszałem jak ktoś przeklina pod nosem. Obróciłem się i ujrzałem Kate. Stała przed drzwiami z kartą w dłoni. Przejeżdżała przez zamek, ale nic to nie dawało.
- Nie wiedziałem, że dziewczyny tak słodko klną. - skomentowałem złośliwie jej zachowanie.
Spojrzała na mnie ze strachem w oczach. Czekałem jak głupi aż powie moje nazwisko, ale nic z tego. Zamiast tego ponownie zaczęła próbować wejść do środka, ale tym razem w ciszy.
- Może pomogę? - zapytałem zza jej pleców.
- Dziękuję, ale dam sobie radę. - odparła.
- Właśnie widzę. - zaśmiałem się.
Dziewczyna po tych słowach zaprzestała prób i oddała mi kartę do moich rąk. Przyłożyłem ją w odpowiednim miejscu i zamek puścił. Oddałem kartę właścicielce i czekałem na podziękowania.
- Dziękuję. - odparła. Cholera! Czemu nie dodała tam mojego nazwiska?!
- Nie ma za co. - wymusiłem się na uprzejmość.
Obróciłem się i zacząłem iść do moich drzwi, gdy usłyszałem zbawienne jej słowa.
- Panie Ricard! - krzyknęła, a ja od razu odwróciłem się do niej. W moim sercu znowu poczułem to samo ciepło co kilka godzin temu. - Zapomniałam się panu przedstawić. Jestem Kate. - uśmiechnęła się nieśmiało.
- Miło mi. - odparłem. - Zapamiętam to imię, bo nie co dzień ktoś chwyta cię i przewraca na zimny lód. - odparłem. Poczułem, że robi się smutna. Nie potrafiłem z nią normalnie rozmawiać. Dlaczego?
- Jakieś specjalne życzenia na jutro? - zapytała.
- A właściwie to na jakiej pozycji pracujesz? - zapytałem, podchodząc bliżej.
- Głównej mierze jestem pana asystentką. - to ja mam asystentkę!? - Ale pomagam każdemu kto potrzebuje mojej pomocy. - przyznała.
W moim kontrakcie nie było mowy o asystentce, ale skoro dają gratis … To czemu nie?
- Przynieś mi rano wodę do garderoby. - odparłem, ale czegoś w mojej prośbie brakowało. No tak. - Magicznego słowa „ proszę”. - Proszę. - dodałem.
- Oczywiście. - zanotowała.
- Widzimy się jutro. Dobranoc Kate. - powiedziałem szybko i wszedłem do swojego pokoju.

Cholera! Czemu moje serce tak mocno bije, gdy zwracam się do niej po imieniu? Myślę, że jestem zmęczony. Czas spać!


Kochani!
Po krótkiej przerwie wracamy do "Sensu życia". Jestem bardzo szczęśliwa, że z takim entuzjazmem przyjęliście "Walentynki". Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego. Kto wie, może na moim blogu będzie pojawiało się więcej takich krótkich opowiadań. Co Wy na to? W.x 

niedziela, 14 lutego 2016

Walentynki

Walentynki

Widziałam go jak za mgłą. Nachylał się ku mnie by dać mi całusa. Leniwie otworzyłam oczy i ujrzałam go jak wpatruje się we mnie. Jego uśmiech powalał mnie na kolana za każdym razem. Mój Theo. Musnął mój policzek kciukiem i zamrugał oczami.
- Pora wstawać, słońce. - powiedział.
Te słowa wypowiadał każdego poranka. To on wcześniej wstawał, bo miał taki zwyczaj. Przeciągnęłam się leniwie i wtedy zaczęło wszystko blaknąć. Jego postać rozsypywała się na moich oczach. Placami zaczęłam łapać wszystkie części, ale nie byłam w stanie. Nie było już go, a ja mogłam zamiast jego głosu, usłyszeć mój budzik.
Kolejny dzień z mojego życia.Wstałam i przyszykowałam się do mojej pracy. Biała koszula i czarna spódniczka, czyli zestaw do mojej pracy. Na korytarzu minęłam zdjęcie na którym trzymaliśmy się za ręce. Mój Theo i ja. Może nie powinnam mówić o nim "mój". Nie wiem do kogo teraz należy. Zjadłam szybkie śniadanie i udałam się do kawiarni. Ulice świeciły pustkami, więc dotarłam szybciej. Na miejscu czekała już Sara. Sprzątała i układała stoły jak należy. Oprócz tego zakładała na okna dużo serduszek. Z zamyśleniem wpatrywałam się w nie i przypominałam sobie dawne czasy, kiedy wszystko było proste.
- Tylko mi nie mów, że zapomniałaś o Walentynkach. - uśmiechnęła się do mnie.
Nie odpowiedziałam tylko zabrałam się do pracy. Resztę serduszek zawiesiłam jak należy, wyczyściłam blaty i szklanki. Kawiarnia była gotowa na przybycie nowych klientów.
- Wiem, że jest ci ciężko w taki dzień. - Sara stanęła za mną i położyła swoją dłoń na moim ramieniu.
- Dzień jak dzień. - odparłam, chociaż wiedziałam, że ma ona racje. Było mi cholernie ciężko.
- Kiedyś ten ból minie... - powiedziała ciszej. - I zobaczysz światło. - dodała.
- Jest dobrze. - tylko tyle mogłam z siebie wydusić.
Od mojego rozstania z Theo minęło zaledwie pół roku. Większość ludzi jest w stanie w ciągu tego czasu powstać z popiołów. Ja nie. Ciągle mi go brakowało. Tego jak codziennie rano odprowadzał mnie do kawiarni by zaraz potem móc pobiec do swojej pracy. Theo miał smykałkę w tym co robił. Nadawał się na dziennikarza i nie bez przyczyny wysyłano go do różnych zakątków świata. Niechętnie się zgadzał ze względu na mnie, ale czy teraz by też odpuścił? Sama nie wiem czym się teraz zajmuje. Być może znajduje się nad morzem i odpoczywa w cieniu palm, gdy ja tutaj muszę się męczyć z zimnem.
- Gorącą czekoladę 2 razy. - powiedział mężczyzna wpatrzony w dziewczynę. Ten wzrok przypominał mi Theo. On też na mnie tak patrzył.
Bez słowa podeszłam do Sary i podałam jej kartkę z zamówieniem. Nagle usłyszałam krzyk. Obróciłam się na pięcie i zobaczyłam jak chłopak klęka przed dziewczyną. Ona pokiwała  głową by po chwili móc oglądać na swoim palcu pierścionek zaręczynowy. Zupełnie jak w bajce. Ciekawe, czemu wybrali akurat naszą kawiarnię? Są piękniejsze miejsca. Takie jak Paryż.
- Jak myślisz, ile kosztował?- zaśmiała się Sara, wyrywając mnie z zamyślenia.
Sara była starszą kobietą po dużych doświadczeniach. Jej mąż zginął w wypadku samochodowym. Nie miała dzieci, ale zawsze traktowała mnie jak córkę. Nasze więzi zacieśniły się po odejściu Theo. To ona pomogła mi w uporządkowaniu wielu spraw. Niestety na moją rodzinę nie mogłam liczyć, bo jej po prostu nie mam.
- Pewnie fortunę. - odparłam, przyglądając się parze. Nieświadomie obracałam pierścionek na moim palcu. Nawet nie zauważyłam, gdy Sara podała mi zamówienie. Po chwili zaniosłam je do stolika. Poczułam, że dziewczyna mnie łapie za rękę. Nikt wcześniej tego nie robił.
- Śliczny. - powiedziała, przyglądając się mojemu pierścionkowi. - Zaręczynowy? - zapytała, a ja pokiwałam głową.
- Szczęściarz z twojego narzeczonego. Wasza czekolada jest wyśmienita. Pewnie przychodzi tutaj codziennie... - dodał jej ukochany.
I jak na zawołanie odtworzyły się drzwi. Powiał wiatr. Do stolika przysiadł się Theo. Sara uśmiechnęła się serdecznie. Zaparzyła mu czekoladę jak zawsze.
- Śliczna! - zawołał  mnie. - O której kończysz?
- Nie wiem, panie dziennikarzu. - pocałowałam go w policzek.
- Nosisz go? - zapytał, jakby nie mógł dowierzać.
- Przecież sam mi go dałeś. - podałam mu napój.
- Czasem nie mogę uwierzyć, że się zgodziłaś za mnie wyjść. - powiedział, łapiąc mnie w talii.
- Theo, jestem w pracy. - zaczęłam rozglądać się po sali.
- Myślę, że dajemy przykład jak należy być szczęśliwymi. - przytulił mnie do siebie. - Nikt nie będzie miał nic przeciwko. - dodał.
- Zajmę się wszystkim! - usłyszałam głos Sary.
- Widzisz? Nawet szefowa daje ci wolne. - zaśmiał się i powiedział do niej bezgłośnie "dziękuję".
Poszłam się przebrać i ruszyliśmy. Nasze dłonie były splecione bardzo mocno. Pomimo że Theo był w dobrym humorze, czułam, że ma mi coś do powiedzenia. Znałam go dobrze. Usiedliśmy na ławce w parku. We wrześniu w Nowym Yorku było jeszcze ciepło.
- Szef mnie dzisiaj do siebie wezwał ... - już wiedziałam o co chodzi. Zawsze tak rozpoczynał rozmowę, kiedy musiał gdzieś wyjechać.
- Gdzie? - zapytałam.
- Francja. - odparł. Westchnęłam. To bardzo daleko. - Mam napisać reportaż dotyczący bezpieczeństwa narodowego. W Paryżu ma mi pomóc Cal. - dodał.
Cal był jego bratem. Od zawsze traktowali się z szacunkiem i obdarzali się głębokim zaufaniem. A ja zawsze im tego zazdrościłam. Nawet nie znałam swoich rodziców...
- To bardzo daleko. - przyznałam cicho.
- Wiem, słoneczko. - pogłaskał mnie po głowie. - Ale wrócę szybko ...
"Szybko" – to słowo odbijało mi się w uszach, wyznaczając stabilny rytm. Zaczęłam głęboko oddychać, by złapać oddech. Wciąż to wspomnienie budziło we mnie mocne emocje.
- Znowu to robisz... - Sara przytuliła mnie do siebie.
- To samo do mnie wraca. - przyznałam.
- Może powinnaś...? - spojrzała na mój pierścionek.
- Nie! - odparłam stanowczo.
- Kochanie, czas zacząć nowe życie. - Sara, jak zawsze próbowała mnie namówić do tego samego. Abym o nim zapomniała, ale ona nie wie, że  moja rana nadal się nie zabliźniła.
W mojej głowie powrócił dzień naszych zaręczyn. Polecieliśmy z Theo do Paryża. Ale on nie był taki jak inni. Zazwyczaj chłopak oświadczał się dziewczynie na wieży Eiffla. On wybrał inne miejsce. Szybowaliśmy balonem nad panoramą miasta, gdy z swojej kieszeni wyciągnął maleńkie pudełeczko. Znajdował się w nim pierścionek z szafirem. Ten sam, który noszę do dzisiaj. W ten sam dzień, co dzisiaj się kończy. W Walentynki.
Sara puściła mnie dzisiaj wcześniej. Wiedziała dokąd zamierzam iść. Tam, gdzie codziennie po pracy chodziłam. Otworzyłam furtkę cmentarza i w milczeniu przemierzałam alejki, by w końcu stanąć nad jednym grobem.
- Wrócisz? - zapytałam Theo, gdy miał wsiadać do samolotu.
- Wrócę. Jak zawsze. - uśmiechnął się do mnie zniewalająco.
- Obiecujesz? - zapytałam ze łzami w oczach.
Theo pogłaskał mój policzek. W jego spojrzeniu widziałam niepewność. Tak jakby się bał powiedzieć te słowa.
- Obiecuję. - pocałował mnie delikatnie...
- Cześć. - usłyszałam za sobą męski głos. Obróciłam się szybko i nabrałam powietrza w usta. To jest niemożliwe by to był Theo. Ta sama sylwetka. Podobny ton głosu. - To ja, Cal.
Bez wahania przytuliłam się w niego. On objął mnie ramionami i westchnął. Po chwili odkleiłam się od brata Theo.
- Co tutaj robisz? - zapytałam, ocierając łzy.
- Obiecałem mu jedną rzecz. - przyznał, spoglądając na grób.
- Co takiego? - zapytałam.
- Zanim redakcja wysłała go na ten przeklęty reportaż, Theo podarował mi książkę, którą sam napisał o tobie. - patrzyłam na Cala z szeroko otwartymi oczami. - Miał to być prezent na Walentynki. Ja tylko robiłem korektę. - ze swojej torby wyciągnął paczuszkę i wręczył ją mi.
Ze trzęsącymi się dłońmi odpakowałam ją i przejechałam palcami po okładce. Miałam wrażenie jakby Theo stał za mną i czekał aż otworzę ją. Spojrzałam na Cala, który klęczał nad grobem.
- To powinienem być ja. - zapłakał. - To ja powinienem zginąć w tym samolocie. Nie on! - ocierał palcami swoje gorące łzy.
- On by tego nie chciał. - powiedziałam cicho.
Cal siedział w ciszy na trawie i spoglądał na kamień z imieniem swojego brata.
- No otwórz. - usłyszałam za mną głos Theo.
Rozejrzałam się dookoła. Znowu moja wyobraźnia zaczęła działać. Postanowiłam go posłuchać i przekartkowałam książkę. Musiał włożyć w nią dużo pracy. I wtedy mój wzrok padł na dedykację:
" Spójrz na gwiazdy, ja wiąż tu jestem". Uniosłam głowę ku górze. Nade mną znajdowała się gwiazda. Uśmiechnęłam się do niej. To był mój Theo. 
On wciąż ze mną tu był.
- Chciałbym by tu był... - westchnął Cal.
- On wciąż tu jest. - odparłam z uśmiechem, nie mogąc oderwać wzroku od gwiazd.

Niespodzianka!
Z okazji Walentynek życzę Wam dużo miłości i wytrwałości. 
Poszukującym miłości wiele szczęścia i cierpliwości. Pamiętajcie, że tylko miłość potrafi uleczyć każdą ranę. All the love. W.x


niedziela, 7 lutego 2016

Sens życia cz.1

Nazywam się David Ricard. Od dzieciństwa chciałem robić coś co będzie mnie motywowało do życia. Kiedy moi kumple biegali za piłką, ja wolałem brać do ręki słynne utwory i uczyć się ich na pamięć. Sprawiało mi to ogromną radość. Więc kim mogę być? - „ udawaczem”. Codziennie udaję kogoś lub coś. Innymi słowy: jestem aktorem. Praca w tym fachu nie jest taka łatwa jak się wydaje. Uczenie się ról na pamięć z dnia na dzień jest męczącym wyzwaniem. No, ale co mogę poradzić? To był mój wybór i nie mogę narzekać. Początki mojej kariery były trudne jak u każdego „udawacza”. Nawet słynny Johny Deep czy Leonardo DiCaprio zaczynali od nieznaczących ról. Nic w tym dziwnego, że wylądowałem w starym teatrze. Moją widownią były starsze panie, które straciły już swoich małżonków. Przychodziły by na moment zapomnieć o swoich zmartwieniach. O tym, że ich młodość dawno minęła i nigdy nie wróci. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego wciąż na ich twarzach pojawiał się uśmiech. Przecież za dużo życia im nie pozostawało. Ale one na przekór temu wszystkiemu żyły pełnią życia. Tak jakby zapominały o swojej starości. Koledzy mówili, że przychodzą popatrzeć na młode ciała, jednak wiedziałem, że to nie był ich główny cel. Pojawiały się tutaj by chodź przez moment nie być samotnym. Zazwyczaj na scenie wystawialiśmy dramaty, np. „ Romeo i Julia”. Tutaj poszczęściło mi się. Każdy zazdrościł mojej roli, ponieważ grałem głównego bohatera. Z kolei ja miałem mały problem z tym zadaniem. Właściwie nigdy się nie zakochałem na zabój jak Romeo. Niby taki mały szczegół, a jednak. Aktorstwo opiera się na doświadczeniu życiowym. Z stamtąd bierzemy uczucia i emocje, które przekazujemy widowni. Tego jednego mi brakowało – miłości. Po roku pracy w teatrze myślałem, że na takim etapie skończę moją karierę. Będę do końca życia zabawiał starsze towarzystwo. I wtedy do mojego miasteczka przyjechał słynny reżyser. Obejrzał sztukę, w której występowałem i zaproponował mi rolę. Z Romea awansowałem na wampira, który zakochał się w śmiertelniczce. „ Nawet fajne” - pomyślałem po przeczytaniu scenariusza. Okazało się, że adaptacja bestselera stała się tak sławna, że ludzie zaczęli rozpoznawać mnie na ulicy. Dostawałem kolejne propozycje od producentów. Tym sposobem z biednego aktora stałem się bogatym celebrytą. Przeprowadziłem się do Los Angeles. Odnalazłem nowych znajomych. Można powiedzieć, że ruszyłem z kopyta. Ale zawsze jest jakieś ale … Jak u prawie każdego celebryty zaczęły się pojawiać problemy z alkoholem i narkotykami. W pewnym momencie mojego życia znalazłem się na samym dnie. Nie widziałem sensu by istnieć. Praca przestawała mnie cieszyć, a dotychczasowi przyjaciele zniknęli jak śnieg na wiosnę. Na szczęście miałem dobrego managera. To dzięki niemu wyszedłem na prostą. Nie obyło się bez terapii i spotkań z psychologami. Po długim leczeniu wróciłem do domu. Moi ludzie postarali się dla mnie o rolę w jakimś filmie. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Moja reputacja zniżyła się do poziomu zero. Czyli musiałem zaczynać od nowa. I tutaj rozpoczyna się nowy rozdział w moim życiu. Nie dlatego, że skończyłem z alkoholem i drugami. Wszystko zaczęło się od dziwnego przypadku …
*
- David! Kopę lat! - zawołał Paul, gdy tylko przekroczyłem próg drzwi. Uśmiechnąłem się do niego lekko, ale nie odpowiedziałem. Mój wzrok wędrował po pomieszczeniu. „ Trochę się tutaj zmieniło” - pomyślałem. Podszedłem do przyjaciela. Był jednym z niewielu, którzy zostali przy mnie w trudnych chwilach. Paul, ten niewysoki brunet, który pomagał mi w uczeniu się kwestii scenicznych. Zawsze był wesoły i optymistycznie nastawiony do życia. W przeciwieństwie do mnie.
- Wróciłeś na pokład! - uścisnął mnie Michael. Mike był moim fotografem od samego początku. Lubiłem z nim współpracować. Nagle w mojej głowie powróciły wspomnienia. Mój nastrój diametralnie się zmienił. Nie oznaczało to nic dobrego.
- Macie ochotę na kawę? - zapytałem.
Chłopcy pokiwali głowami, a ja ponownie założyłem kurtkę i opuściłem pomieszczenie. Nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego wypaliłem z takim tekstem. Mój terapeuta powtarzał mi, że jak coś mnie wkurzy to mam odejść od źródła. Muszę reagować dopóki mogę racjonalnie myśleć. Tak też zrobiłem. Założyłem czapkę i wyszedłem. „Starbucks” był na szczęście po drugiej stronie ulicy. Znowu zaczął padać śnieg. Boże, jak ja go nie cierpię! Szybkim krokiem dotarłem do kawiarni. Nie było kolejki. Zamówiłem to co zawsze dla ekipy. Zamyślonym wzrokiem spojrzałem w bok. Przy stoliku siedziała blondynka. Czytała poranną gazetę. Wyglądała na bardzo sympatyczną. Nagle dosiadł się do niej chłopak z kwiatami. „ No tak” - westchnąłem.
- Proszę, pańskie zamówienie. - kelnerka podała mi kawy. Zapłaciłem i wyszedłem na zewnątrz.
Chodniki wcale nie były posypane solą. Ludzie ślizgali się jak na łyżwach. Skupiłem wzrok na napojach. Chciałem je donieść bezpiecznie do chłopaków. I wtedy ktoś kurczowo się chwycił mojego ramienia. Mocno pociągnął mnie w dół. Straciłem równowagę i wylądowałem na ziemi. Kawy porozlewały się na chodnik. Moja irytacja sięgnęła zenitu.
- Jak leziesz ?! - krzyknąłem w kierunku osoby, która leżała obok mnie. - Widzisz co zrobiłaś?!
Wysoka brunetka zaczęła podnosić się z ziemi. Była ubrana cała na czarno. Postanowiłem również zebrać się i wstać.
- Przepraszam bardzo. - spojrzała na kubki.
- Co mi po twoich przeprosinach! - krzyknąłem.
- Ale ja nie chciałam … - mamrotała.
- Wal się. - odparłem.
- Hej! - usłyszałem jej wściekły głos.
- Co?
- Powiedziałam przepraszam. Gdybyś był dżentelmenem to byś to zrozumiał. Ale chyba nim nie jesteś. - prychnęła.
- Nie jestem?- zaśmiałem się. - To jako dżentelmen mówię ci, że lepiej będzie jak zmienisz rajstopy. - uniosłem do góry brwi.
Dziewczyna zmieszała się na moje słowa i spojrzała w dół. Ogromna dziura pojawiła się na jej czarnych rajstopach. Zapewne od wypadku.
- Cholera! - krzyknęła.
Brunetka oparła się o mur i zaczęła płakać. Nie rozumiałem jej zachowania. Jeszcze przed chwilą wściekała się na mnie, a teraz z jej oczu spływały łzy. Takie są kobiety – nieprzewidywalne.
- Hej, to tylko dziura. - powiedziałem łagodnie.
- Wiesz, że taka dziura może ci zniszczyć życie? - spojrzała na mnie.
- Są gorsze rzeczy. - westchnąłem.
- Nie wydaje mi się. - pokręciła głową. - Właśnie zmarnowałam szansę życiową.
- A ja swój czas. - przyznałem.
- Przecież to tylko kawa. - uśmiechnęła się przez łzy.
Coś sprawiło, że uśmiechnąłem się do niej także. Wyglądała uroczo. W moim życiu było wiele kobiet, ale jeszcze nigdy nie widziałem takiej jak ta. Nieśmiało posyłała uśmiech w moim kierunku, ocierając łzy. Jej błyszczące oczy wpatrywały się we mnie z niewinnością. Od dawna nie widziałem u kogoś takiej troski jak u niej. W końcu odwróciła wzrok i spojrzała na zegarek. Syknęła z przerażenia.
- Muszę już iść. - powiedziała. - Jeszcze raz przepraszam za kawę. - wyciągnęła portfel.
- Daj spokój. - pokazałem dłonią by go schowała. Zawahała się, ale posłuchała mnie. Zarzuciła torebkę na ramię i zaczęła iść w przeciwnym kierunku. Stałem w osłupieniu i patrzyłem jak odchodzi.
- Dobrze, że twoje spodnie są całe. - mrugnął do mnie staruszek, który zatrzymał się naprzeciw mnie.
Spojrzałem na niego zdegustowany. Czego się ten staruch wtrąca?
- Zawsze mogło być gorzej. - mruknął.
- A co pan może wiedzieć? - syknąłem do niego, mając nadzieję, że się odczepi.
- Żyję na tym świecie dłużej od ciebie, więc chyba więcej wiem. A jedno wiem na pewno. - chwycił mnie za ramię. Chciałem zrzucić jego dłoń, ale coś mnie powstrzymało. - Zrobiłeś na niej wrażenie.
 Zaśmiałem się. Ja? Na niej? Staruszkowi musiało się coś pomieszać.
- I nie tylko ty. - zaśmiał się. - Wpadła ci w oko. - zaczął odchodzić.
- Wcale, że nie! - krzyknąłem za nim. 
To co mówił, nie było prawdą. Miałem ją gdzieś. Przez nią musiałem jeszcze raz iść po kawę! Nigdy bym się z nią nie umówił. Z resztą, ja się w ogóle nie umawiam.
- Nie bądź śmieszny. - usłyszałem jego głos.
Zacisnąłem zęby, ale nie odpowiedziałem. Posłuchałem rozsądku. Nie mogłem doprowadzić się do takiego stanu, że nie mógłbym nad sobą panować. David – kontrola. Swobodnie oddychając wróciłem do pomieszczenia. Chłopaki byli już na planie filmowym. Zdjąłem kurtkę i wpadłem do garderoby.
- Co tak długo? - zapytał Paul, odbierając ode mnie kawy.
- Jakaś natrętna fanka nie chciała dać mi odejść i przez to porozlewała zamówienie. Musiałem iść jeszcze raz kupić. - skłamałem.
- Najważniejsze, że dotarłeś. - poklepał mnie Michael. - Idź się przygotować. - pokazał mi pomieszczenie. Bez problemu odnalazłem właściwą drogę i przebrałem się do roli.

Hello :)  Pierwsza część " Sensu Życia". Jakie wrażenia? W. x 

czwartek, 4 lutego 2016

Już wkrótce...

Kochani!
Dawno mnie tutaj nie było i czas to zmienić! Nie wracam z pustymi rękami :) 
Mam dla Was nowe opowiadanie pt. " Sens Życia". Historia zupełnie inna niż te, które dotychczas mogliście znaleźć na tym blogu. Zainteresowani? 
Mam nadzieję, że tak. Niech ten mały wstęp pogłębi Waszą ciekawość, a pierwsza część opowiadania pojawi się wkrótce. W.x 

"Gdyby tak zastanowić się nad sensem istnienia, nigdy byś nie otrzymał na Twoje pytania odpowiedzi w pełni pełnej. Podobno w życiu nic nie dzieje się przypadkiem. Rzadko kiedy można racjonalnie wyjaśnić niektóre zjawiska. Tak samo jest z sensem istnienia. 
Czasem go nie widać na pierwszy rzut oka, a czasem pojawia się niespodziewanie. A wszystko zdarzyło się dzięki przypadkowi. Gdyby nie doszło do spotkania w tym samym miejscu i o tej samej porze, życie tej pary potoczyłoby się zupełnie inaczej. Nikt nie wie co by było dalej. Trzeba przyznać, że jedno wydarzenie zmieniło życie tych dwojga na zawsze."