niedziela, 14 lutego 2016

Walentynki

Walentynki

Widziałam go jak za mgłą. Nachylał się ku mnie by dać mi całusa. Leniwie otworzyłam oczy i ujrzałam go jak wpatruje się we mnie. Jego uśmiech powalał mnie na kolana za każdym razem. Mój Theo. Musnął mój policzek kciukiem i zamrugał oczami.
- Pora wstawać, słońce. - powiedział.
Te słowa wypowiadał każdego poranka. To on wcześniej wstawał, bo miał taki zwyczaj. Przeciągnęłam się leniwie i wtedy zaczęło wszystko blaknąć. Jego postać rozsypywała się na moich oczach. Placami zaczęłam łapać wszystkie części, ale nie byłam w stanie. Nie było już go, a ja mogłam zamiast jego głosu, usłyszeć mój budzik.
Kolejny dzień z mojego życia.Wstałam i przyszykowałam się do mojej pracy. Biała koszula i czarna spódniczka, czyli zestaw do mojej pracy. Na korytarzu minęłam zdjęcie na którym trzymaliśmy się za ręce. Mój Theo i ja. Może nie powinnam mówić o nim "mój". Nie wiem do kogo teraz należy. Zjadłam szybkie śniadanie i udałam się do kawiarni. Ulice świeciły pustkami, więc dotarłam szybciej. Na miejscu czekała już Sara. Sprzątała i układała stoły jak należy. Oprócz tego zakładała na okna dużo serduszek. Z zamyśleniem wpatrywałam się w nie i przypominałam sobie dawne czasy, kiedy wszystko było proste.
- Tylko mi nie mów, że zapomniałaś o Walentynkach. - uśmiechnęła się do mnie.
Nie odpowiedziałam tylko zabrałam się do pracy. Resztę serduszek zawiesiłam jak należy, wyczyściłam blaty i szklanki. Kawiarnia była gotowa na przybycie nowych klientów.
- Wiem, że jest ci ciężko w taki dzień. - Sara stanęła za mną i położyła swoją dłoń na moim ramieniu.
- Dzień jak dzień. - odparłam, chociaż wiedziałam, że ma ona racje. Było mi cholernie ciężko.
- Kiedyś ten ból minie... - powiedziała ciszej. - I zobaczysz światło. - dodała.
- Jest dobrze. - tylko tyle mogłam z siebie wydusić.
Od mojego rozstania z Theo minęło zaledwie pół roku. Większość ludzi jest w stanie w ciągu tego czasu powstać z popiołów. Ja nie. Ciągle mi go brakowało. Tego jak codziennie rano odprowadzał mnie do kawiarni by zaraz potem móc pobiec do swojej pracy. Theo miał smykałkę w tym co robił. Nadawał się na dziennikarza i nie bez przyczyny wysyłano go do różnych zakątków świata. Niechętnie się zgadzał ze względu na mnie, ale czy teraz by też odpuścił? Sama nie wiem czym się teraz zajmuje. Być może znajduje się nad morzem i odpoczywa w cieniu palm, gdy ja tutaj muszę się męczyć z zimnem.
- Gorącą czekoladę 2 razy. - powiedział mężczyzna wpatrzony w dziewczynę. Ten wzrok przypominał mi Theo. On też na mnie tak patrzył.
Bez słowa podeszłam do Sary i podałam jej kartkę z zamówieniem. Nagle usłyszałam krzyk. Obróciłam się na pięcie i zobaczyłam jak chłopak klęka przed dziewczyną. Ona pokiwała  głową by po chwili móc oglądać na swoim palcu pierścionek zaręczynowy. Zupełnie jak w bajce. Ciekawe, czemu wybrali akurat naszą kawiarnię? Są piękniejsze miejsca. Takie jak Paryż.
- Jak myślisz, ile kosztował?- zaśmiała się Sara, wyrywając mnie z zamyślenia.
Sara była starszą kobietą po dużych doświadczeniach. Jej mąż zginął w wypadku samochodowym. Nie miała dzieci, ale zawsze traktowała mnie jak córkę. Nasze więzi zacieśniły się po odejściu Theo. To ona pomogła mi w uporządkowaniu wielu spraw. Niestety na moją rodzinę nie mogłam liczyć, bo jej po prostu nie mam.
- Pewnie fortunę. - odparłam, przyglądając się parze. Nieświadomie obracałam pierścionek na moim palcu. Nawet nie zauważyłam, gdy Sara podała mi zamówienie. Po chwili zaniosłam je do stolika. Poczułam, że dziewczyna mnie łapie za rękę. Nikt wcześniej tego nie robił.
- Śliczny. - powiedziała, przyglądając się mojemu pierścionkowi. - Zaręczynowy? - zapytała, a ja pokiwałam głową.
- Szczęściarz z twojego narzeczonego. Wasza czekolada jest wyśmienita. Pewnie przychodzi tutaj codziennie... - dodał jej ukochany.
I jak na zawołanie odtworzyły się drzwi. Powiał wiatr. Do stolika przysiadł się Theo. Sara uśmiechnęła się serdecznie. Zaparzyła mu czekoladę jak zawsze.
- Śliczna! - zawołał  mnie. - O której kończysz?
- Nie wiem, panie dziennikarzu. - pocałowałam go w policzek.
- Nosisz go? - zapytał, jakby nie mógł dowierzać.
- Przecież sam mi go dałeś. - podałam mu napój.
- Czasem nie mogę uwierzyć, że się zgodziłaś za mnie wyjść. - powiedział, łapiąc mnie w talii.
- Theo, jestem w pracy. - zaczęłam rozglądać się po sali.
- Myślę, że dajemy przykład jak należy być szczęśliwymi. - przytulił mnie do siebie. - Nikt nie będzie miał nic przeciwko. - dodał.
- Zajmę się wszystkim! - usłyszałam głos Sary.
- Widzisz? Nawet szefowa daje ci wolne. - zaśmiał się i powiedział do niej bezgłośnie "dziękuję".
Poszłam się przebrać i ruszyliśmy. Nasze dłonie były splecione bardzo mocno. Pomimo że Theo był w dobrym humorze, czułam, że ma mi coś do powiedzenia. Znałam go dobrze. Usiedliśmy na ławce w parku. We wrześniu w Nowym Yorku było jeszcze ciepło.
- Szef mnie dzisiaj do siebie wezwał ... - już wiedziałam o co chodzi. Zawsze tak rozpoczynał rozmowę, kiedy musiał gdzieś wyjechać.
- Gdzie? - zapytałam.
- Francja. - odparł. Westchnęłam. To bardzo daleko. - Mam napisać reportaż dotyczący bezpieczeństwa narodowego. W Paryżu ma mi pomóc Cal. - dodał.
Cal był jego bratem. Od zawsze traktowali się z szacunkiem i obdarzali się głębokim zaufaniem. A ja zawsze im tego zazdrościłam. Nawet nie znałam swoich rodziców...
- To bardzo daleko. - przyznałam cicho.
- Wiem, słoneczko. - pogłaskał mnie po głowie. - Ale wrócę szybko ...
"Szybko" – to słowo odbijało mi się w uszach, wyznaczając stabilny rytm. Zaczęłam głęboko oddychać, by złapać oddech. Wciąż to wspomnienie budziło we mnie mocne emocje.
- Znowu to robisz... - Sara przytuliła mnie do siebie.
- To samo do mnie wraca. - przyznałam.
- Może powinnaś...? - spojrzała na mój pierścionek.
- Nie! - odparłam stanowczo.
- Kochanie, czas zacząć nowe życie. - Sara, jak zawsze próbowała mnie namówić do tego samego. Abym o nim zapomniała, ale ona nie wie, że  moja rana nadal się nie zabliźniła.
W mojej głowie powrócił dzień naszych zaręczyn. Polecieliśmy z Theo do Paryża. Ale on nie był taki jak inni. Zazwyczaj chłopak oświadczał się dziewczynie na wieży Eiffla. On wybrał inne miejsce. Szybowaliśmy balonem nad panoramą miasta, gdy z swojej kieszeni wyciągnął maleńkie pudełeczko. Znajdował się w nim pierścionek z szafirem. Ten sam, który noszę do dzisiaj. W ten sam dzień, co dzisiaj się kończy. W Walentynki.
Sara puściła mnie dzisiaj wcześniej. Wiedziała dokąd zamierzam iść. Tam, gdzie codziennie po pracy chodziłam. Otworzyłam furtkę cmentarza i w milczeniu przemierzałam alejki, by w końcu stanąć nad jednym grobem.
- Wrócisz? - zapytałam Theo, gdy miał wsiadać do samolotu.
- Wrócę. Jak zawsze. - uśmiechnął się do mnie zniewalająco.
- Obiecujesz? - zapytałam ze łzami w oczach.
Theo pogłaskał mój policzek. W jego spojrzeniu widziałam niepewność. Tak jakby się bał powiedzieć te słowa.
- Obiecuję. - pocałował mnie delikatnie...
- Cześć. - usłyszałam za sobą męski głos. Obróciłam się szybko i nabrałam powietrza w usta. To jest niemożliwe by to był Theo. Ta sama sylwetka. Podobny ton głosu. - To ja, Cal.
Bez wahania przytuliłam się w niego. On objął mnie ramionami i westchnął. Po chwili odkleiłam się od brata Theo.
- Co tutaj robisz? - zapytałam, ocierając łzy.
- Obiecałem mu jedną rzecz. - przyznał, spoglądając na grób.
- Co takiego? - zapytałam.
- Zanim redakcja wysłała go na ten przeklęty reportaż, Theo podarował mi książkę, którą sam napisał o tobie. - patrzyłam na Cala z szeroko otwartymi oczami. - Miał to być prezent na Walentynki. Ja tylko robiłem korektę. - ze swojej torby wyciągnął paczuszkę i wręczył ją mi.
Ze trzęsącymi się dłońmi odpakowałam ją i przejechałam palcami po okładce. Miałam wrażenie jakby Theo stał za mną i czekał aż otworzę ją. Spojrzałam na Cala, który klęczał nad grobem.
- To powinienem być ja. - zapłakał. - To ja powinienem zginąć w tym samolocie. Nie on! - ocierał palcami swoje gorące łzy.
- On by tego nie chciał. - powiedziałam cicho.
Cal siedział w ciszy na trawie i spoglądał na kamień z imieniem swojego brata.
- No otwórz. - usłyszałam za mną głos Theo.
Rozejrzałam się dookoła. Znowu moja wyobraźnia zaczęła działać. Postanowiłam go posłuchać i przekartkowałam książkę. Musiał włożyć w nią dużo pracy. I wtedy mój wzrok padł na dedykację:
" Spójrz na gwiazdy, ja wiąż tu jestem". Uniosłam głowę ku górze. Nade mną znajdowała się gwiazda. Uśmiechnęłam się do niej. To był mój Theo. 
On wciąż ze mną tu był.
- Chciałbym by tu był... - westchnął Cal.
- On wciąż tu jest. - odparłam z uśmiechem, nie mogąc oderwać wzroku od gwiazd.

Niespodzianka!
Z okazji Walentynek życzę Wam dużo miłości i wytrwałości. 
Poszukującym miłości wiele szczęścia i cierpliwości. Pamiętajcie, że tylko miłość potrafi uleczyć każdą ranę. All the love. W.x


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz