Walentynki
Widziałam
go jak za mgłą. Nachylał się ku mnie by dać mi całusa. Leniwie
otworzyłam oczy i ujrzałam go jak wpatruje się we mnie. Jego
uśmiech powalał mnie na kolana za każdym razem. Mój Theo. Musnął
mój policzek kciukiem i zamrugał oczami.
- Pora
wstawać, słońce. - powiedział.
Te
słowa wypowiadał każdego poranka. To on wcześniej wstawał, bo
miał taki zwyczaj. Przeciągnęłam się leniwie i wtedy zaczęło
wszystko blaknąć. Jego postać rozsypywała się na moich oczach.
Placami zaczęłam łapać wszystkie części, ale nie byłam w
stanie. Nie było już go, a ja mogłam zamiast jego głosu, usłyszeć
mój budzik.
Kolejny
dzień z mojego życia.Wstałam i przyszykowałam się do mojej
pracy. Biała koszula i czarna spódniczka, czyli zestaw do mojej
pracy. Na korytarzu minęłam zdjęcie na którym trzymaliśmy się
za ręce. Mój Theo i ja. Może nie powinnam mówić o nim "mój".
Nie wiem do kogo teraz należy. Zjadłam szybkie śniadanie i udałam
się do kawiarni. Ulice świeciły pustkami, więc dotarłam
szybciej. Na miejscu czekała już Sara. Sprzątała i układała
stoły jak należy. Oprócz tego zakładała na okna dużo serduszek.
Z zamyśleniem wpatrywałam się w nie i przypominałam sobie dawne
czasy, kiedy wszystko było proste.
- Tylko
mi nie mów, że zapomniałaś o Walentynkach. - uśmiechnęła się
do mnie.
Nie
odpowiedziałam tylko zabrałam się do pracy. Resztę serduszek
zawiesiłam jak należy, wyczyściłam blaty i szklanki. Kawiarnia
była gotowa na przybycie nowych klientów.
- Wiem,
że jest ci ciężko w taki dzień. - Sara stanęła za mną i
położyła swoją dłoń na moim ramieniu.- Dzień jak dzień. - odparłam, chociaż wiedziałam, że ma ona racje. Było mi cholernie ciężko.
- Kiedyś ten ból minie... - powiedziała ciszej. - I zobaczysz światło. - dodała.
- Jest dobrze. - tylko tyle mogłam z siebie wydusić.
Od mojego rozstania z Theo minęło zaledwie pół roku. Większość ludzi jest w stanie w ciągu tego czasu powstać z popiołów. Ja nie. Ciągle mi go brakowało. Tego jak codziennie rano odprowadzał mnie do kawiarni by zaraz potem móc pobiec do swojej pracy. Theo miał smykałkę w tym co robił. Nadawał się na dziennikarza i nie bez przyczyny wysyłano go do różnych zakątków świata. Niechętnie się zgadzał ze względu na mnie, ale czy teraz by też odpuścił? Sama nie wiem czym się teraz zajmuje. Być może znajduje się nad morzem i odpoczywa w cieniu palm, gdy ja tutaj muszę się męczyć z zimnem.
- Gorącą czekoladę 2 razy. - powiedział mężczyzna wpatrzony w dziewczynę. Ten wzrok przypominał mi Theo. On też na mnie tak patrzył.
Bez
słowa podeszłam do Sary i podałam jej kartkę z zamówieniem.
Nagle usłyszałam krzyk. Obróciłam się na pięcie i zobaczyłam
jak chłopak klęka przed dziewczyną. Ona pokiwała głową by po
chwili móc oglądać na swoim palcu pierścionek zaręczynowy. Zupełnie jak
w bajce. Ciekawe, czemu wybrali akurat naszą kawiarnię? Są
piękniejsze miejsca. Takie jak Paryż.
- Jak
myślisz, ile kosztował?- zaśmiała się Sara, wyrywając mnie z
zamyślenia.
Sara
była starszą kobietą po dużych doświadczeniach. Jej mąż zginął
w wypadku samochodowym. Nie miała dzieci, ale zawsze traktowała
mnie jak córkę. Nasze więzi zacieśniły się po odejściu Theo.
To ona pomogła mi w uporządkowaniu wielu spraw. Niestety na moją
rodzinę nie mogłam liczyć, bo jej po prostu nie mam.
- Pewnie
fortunę. - odparłam, przyglądając się parze. Nieświadomie
obracałam pierścionek na moim palcu. Nawet nie zauważyłam, gdy
Sara podała mi zamówienie. Po chwili zaniosłam je do stolika. Poczułam, że dziewczyna mnie łapie za rękę. Nikt wcześniej
tego nie robił.- Śliczny. - powiedziała, przyglądając się mojemu pierścionkowi. - Zaręczynowy? - zapytała, a ja pokiwałam głową.
- Szczęściarz z twojego narzeczonego. Wasza czekolada jest wyśmienita. Pewnie przychodzi tutaj codziennie... - dodał jej ukochany.
I
jak na zawołanie odtworzyły się drzwi. Powiał wiatr. Do stolika
przysiadł się Theo. Sara uśmiechnęła się serdecznie. Zaparzyła
mu czekoladę jak zawsze.
- Śliczna!
- zawołał mnie. - O której kończysz?- Nie wiem, panie dziennikarzu. - pocałowałam go w policzek.
- Nosisz go? - zapytał, jakby nie mógł dowierzać.
- Przecież sam mi go dałeś. - podałam mu napój.
- Czasem nie mogę uwierzyć, że się zgodziłaś za mnie wyjść. - powiedział, łapiąc mnie w talii.
- Theo, jestem w pracy. - zaczęłam rozglądać się po sali.
- Myślę, że dajemy przykład jak należy być szczęśliwymi. - przytulił mnie do siebie. - Nikt nie będzie miał nic przeciwko. - dodał.
- Zajmę się wszystkim! - usłyszałam głos Sary.
- Widzisz? Nawet szefowa daje ci wolne. - zaśmiał się i powiedział do niej bezgłośnie "dziękuję".
Poszłam
się przebrać i ruszyliśmy. Nasze dłonie były splecione bardzo
mocno. Pomimo że Theo był w dobrym humorze, czułam, że ma mi coś
do powiedzenia. Znałam go dobrze. Usiedliśmy na ławce w parku. We
wrześniu w Nowym Yorku było jeszcze ciepło.
- Szef
mnie dzisiaj do siebie wezwał ... - już wiedziałam o co chodzi.
Zawsze tak rozpoczynał rozmowę, kiedy musiał gdzieś wyjechać.- Gdzie? - zapytałam.
- Francja. - odparł. Westchnęłam. To bardzo daleko. - Mam napisać reportaż dotyczący bezpieczeństwa narodowego. W Paryżu ma mi pomóc Cal. - dodał.
Cal
był jego bratem. Od zawsze traktowali się z szacunkiem i obdarzali
się głębokim zaufaniem. A ja zawsze im tego zazdrościłam. Nawet
nie znałam swoich rodziców...
- To
bardzo daleko. - przyznałam cicho.- Wiem, słoneczko. - pogłaskał mnie po głowie. - Ale wrócę szybko ...
"Szybko"
– to słowo odbijało mi się w uszach, wyznaczając stabilny rytm.
Zaczęłam głęboko oddychać, by złapać oddech. Wciąż to
wspomnienie budziło we mnie mocne emocje.
- Znowu
to robisz... - Sara przytuliła mnie do siebie.- To samo do mnie wraca. - przyznałam.
- Może powinnaś...? - spojrzała na mój pierścionek.
- Nie! - odparłam stanowczo.
- Kochanie, czas zacząć nowe życie. - Sara, jak zawsze próbowała mnie namówić do tego samego. Abym o nim zapomniała, ale ona nie wie, że moja rana nadal się nie zabliźniła.
W
mojej głowie powrócił dzień naszych zaręczyn. Polecieliśmy z
Theo do Paryża. Ale on nie był taki jak inni. Zazwyczaj chłopak
oświadczał się dziewczynie na wieży Eiffla. On wybrał inne
miejsce. Szybowaliśmy balonem nad panoramą miasta, gdy z swojej
kieszeni wyciągnął maleńkie pudełeczko. Znajdował się w nim pierścionek
z szafirem. Ten sam, który noszę do dzisiaj. W ten sam dzień, co
dzisiaj się kończy. W Walentynki.
Sara
puściła mnie dzisiaj wcześniej. Wiedziała dokąd zamierzam iść.
Tam, gdzie codziennie po pracy chodziłam. Otworzyłam furtkę
cmentarza i w milczeniu przemierzałam alejki, by w końcu stanąć
nad jednym grobem.
- Wrócisz?
- zapytałam Theo, gdy miał wsiadać do samolotu.- Wrócę. Jak zawsze. - uśmiechnął się do mnie zniewalająco.
- Obiecujesz? - zapytałam ze łzami w oczach.
Theo pogłaskał mój policzek. W jego spojrzeniu widziałam niepewność. Tak jakby się bał powiedzieć te słowa.
- Obiecuję. - pocałował mnie delikatnie...
- Cześć. - usłyszałam za sobą męski głos. Obróciłam się szybko i nabrałam powietrza w usta. To jest niemożliwe by to był Theo. Ta sama sylwetka. Podobny ton głosu. - To ja, Cal.
Bez wahania przytuliłam się w niego. On objął mnie ramionami i westchnął. Po chwili odkleiłam się od brata Theo.
- Co tutaj robisz? - zapytałam, ocierając łzy.
- Obiecałem mu jedną rzecz. - przyznał, spoglądając na grób.
- Co takiego? - zapytałam.
- Zanim redakcja wysłała go na ten przeklęty reportaż, Theo podarował mi książkę, którą sam napisał o tobie. - patrzyłam na Cala z szeroko otwartymi oczami. - Miał to być prezent na Walentynki. Ja tylko robiłem korektę. - ze swojej torby wyciągnął paczuszkę i wręczył ją mi.
Ze
trzęsącymi się dłońmi odpakowałam ją i przejechałam palcami
po okładce. Miałam wrażenie jakby Theo stał za mną i czekał aż
otworzę ją. Spojrzałam na Cala, który klęczał nad grobem.
- To
powinienem być ja. - zapłakał. - To ja powinienem zginąć w tym
samolocie. Nie on! - ocierał palcami swoje gorące łzy.- On by tego nie chciał. - powiedziałam cicho.
Cal
siedział w ciszy na trawie i spoglądał na kamień z imieniem
swojego brata.
- No
otwórz. - usłyszałam za mną głos Theo.
Rozejrzałam
się dookoła. Znowu moja wyobraźnia zaczęła działać.
Postanowiłam go posłuchać i przekartkowałam książkę. Musiał
włożyć w nią dużo pracy. I wtedy mój wzrok padł na dedykację:
"
Spójrz na gwiazdy, ja wiąż tu jestem". Uniosłam
głowę ku górze. Nade mną znajdowała się gwiazda. Uśmiechnęłam
się do niej. To był mój Theo.
On wciąż ze mną tu był.
- Chciałbym by tu
był... - westchnął Cal.
- On wciąż tu jest.
- odparłam z uśmiechem, nie mogąc oderwać wzroku od gwiazd.
Niespodzianka!
Z okazji Walentynek życzę Wam dużo miłości i wytrwałości.
Poszukującym miłości wiele szczęścia i cierpliwości. Pamiętajcie, że tylko miłość potrafi uleczyć każdą ranę. All the love. W.x
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz